Jak to jest spotkać się ze sobą oko w oko? Tak bardzo, bardzo blisko, w intymności własnego istnienia… Edyta Niewińska, pisarka i scenarzystka, postanowiła uchwycić w siatkę słów doświadczenie swojego pobytu w klasztorze soto zen. Dziękuję, Edyto, za możliwość wysłuchania i przekazania dalej Twojej opowieści.

Emilia: Wyjechałaś do klasztoru soto zen we Francji, żeby medytować przez 5 dni. Po co właściwie? Co Tobą kierowało?
Edyta: Tak naprawdę nie jechałam tam medytować. Zdecydowałam się na ten wyjazd z dwóch powodów. Przez rok opiekowałam się chorym kotkiem, który zmarł dwa miesiące temu. Jeszcze przed jego odejściem czułam, że jestem zmęczona i przeciążona emocjonalnie i że potrzebuję miejsca i czasu, w którym będę mogła zaopiekować się moją duszą. O klasztorze dowiedziałam się z przewodnika po francuskim regionie, w którym spędzałam wakacje i postanowiłam, że to jest dobre dla mnie miejsce. Drugim powodem było to, że pandemia skruszyła moją wiarę w człowieka – ilość egoizmu, jaką w tym czasie widziałam, brak troski o drugiego człowieka złamały mi serce. Chciałam je posklejać.
Jeśli chodzi o medytację, to medytuję w domu, ale nieregularnie. Pomyślałam, że pobyt w buddyjskim klasztorze może być wzmocnieniem mojej praktyki. Liczyłam więc na spokój i wyciszenie, a dostałam dużo więcej.

Emilia: Jak wygląda życie w takim klasztorze? Robiłaś wszystko to samo, co mieszkający tam mnisi?
Edyta: Zaraz po przyjeździe dostajesz pokój i jesteś w odosobnieniu. Taka jest tradycja soto zen – podróżnicy mają wypocząć po podróży, samotnie praktykować zazen i powoli wyciszyć umysł żeby przygotować się na życie we wspólnocie. Muszę przyznać, że nie wytłumaczono mi tego zbyt dobrze, więc nie za bardzo wiedziałam czemu służy ten czas. Dopiero później dowiedziałam się o całej, wielowiekowej tradycji odosobnienia po przyjeździe do klasztoru.
Po czasie odosobnienia przyjezdni dołączają do życia wspólnoty. Oznacza to, że nie tylko wspólnie medytują i jedzą posiłki, ale też pomagają w sprzątaniu, pracach kuchennych i pracy w ogrodzie. Oczywiście biorą też udział w naukach udzielanych przez opata, wspólnych sesjach do-in (automasaż shiatsu) i wszystkich ceremoniach.
W klasztorze soto zen życie przebiega w trybie pięciodniowym. Przez cztery dni życie wyglada tak, jak to opisałam, a piątego dnia jest dzień wolny – późniejsza pobudka, tylko jedna sesja medytacji zazen, dwa posiłki. Reszta dnia to czas na odpoczynek, pranie szat, golenie głów, sprawy prywatne i kontakt z rodziną.

Emilia: Pranie szat? Golenie głów?! Czy to dotyczy także gości?
Edyta: Nie, to oczywiście dotyczy głównie mnichów. Wielu z nich mieszka tam latami, niektórzy przez kilka lub kilkanaście miesięcy. To przecież nie jest życie jak w hotelu, nie przychodzi room service, żeby zebrać ręczniki i sprzątnąć pokój. Każdy musi o to zadbać samodzielnie. Jeśli decydujesz się na dłuższy pobyt w klasztorze, co też jest możliwe, bo 5 dni to minimalny czas pobytu, wówczas również musisz zadbać o swoje podstawowe, życiowe sprawy. Nie trzeba być mnichem, żeby zamieszkać w klasztorze, a po pobycie w klasztorze nie zostaje się automatycznie mnichem. W klasztorze zamieszkują także osoby świeckie, które tworzą wspólnotę. I tak naprawdę nikt chyba nie jest gościem – wszyscy przebywający w klasztorze stają się członkami wspólnoty.

Emilia: Czy to było pięć dni w całkowitej ciszy i izolacji?
Edyta: Nie. Tylko 1,5 dnia było w izolacji i ciszy, pozostałe dni już we wspólnocie z mnichami i osobami, które przyjechały odnaleźć spokój, tak jak ja.

Emilia: Co było dla Ciebie najtrudniejsze, a co najbardziej Cię zaskoczyło?
Edyta: Najtrudniejsza była dla mnie medytacja zazen. Jest to medytacja, która dąży do osiągnięcia pustki w umyśle. Było mi ciężko z powodu bólu pleców i szumu w uszach (od kilku lat mam tinnitus). Było mi też ciężko, bo mój umysł uwielbia snuć narracje i jest ciekawski jak dziecko, chce wszystko zobaczyć i wszystko wiedzieć, także podczas medytacji. Szczerze mówiąc większość czasu podczas medytacji byłam zła na siebie i pełna żalu na moje problemy zdrowotne. Nigdy w życiu nie miałam tak ciężkiej medytacji, jak w klasztorze soto zen.
Czy coś mnie zaskoczyło? Chyba prostota. Proste zasady, na jakich oparta jest cała religia soto zen oraz prostota w życiu codziennym, podejściu do świata i ludzi. Oraz dwie rzeczy, które nam powiedziano: „Jeśli zrobisz coś nie tak, Budda się nie obrazi ani nie rzuci na ciebie klątwy. My też nie” oraz „Jeśli praktykujesz medytację zazen dla rozwoju osobistego, to lepiej znajdź sobie coś innego”.

Emilia: Ale właściwie dlaczego nie dla rozwoju osobistego? Co w nim złego?
Edyta: Nie ma nic złego w rozwoju osobistym, natomiast medytacja zazen jako narzędzie do rozwoju osobistego zwyczajnie się nie sprawdza. Większość medytacji ma na celu obserwowanie siebie i swoich emocji, żeby lepiej zrozumieć co z nami się dzieje, żeby być bliżej siebie, praktykować wdzięczność, wyciszyć się, znaleźć dystans do negatywnych emocji. W tym wymiarze zazen nie wnosi niczego, bo w trakcie medytacji nie obserwujemy siebie, nie postrzegamy emocji, po prostu dążymy do pustki. Ta pustka nie jest rozwojowa, ona po prostu daje stabilną podstawę do codziennych działań zgodnych z nauczaniem soto zen.
Mieliśmy dwa spotkania z opatem, podczas których opowiadał o założeniach soto zen i odpowiadał na nasze pytania. Trudno te nauki potraktować jako rozwojowe, bo one odwoływały się do konkretów, do realnych sytuacji z życia, jednocześnie wychodząc od mocno filozoficznych podstaw tej religii. Podczas innego spotkania, dotyczącego trudności z medytacją zazen, padło wyjaśnienie, że ból górnego odcinka pleców to ból egzystencjalny. Oczywiście dostaliśmy odpowiedź na to, jak rozwiązać ten problem – idź do osteopaty, porozmawiaj z psychoterapeutą. Nikt nas nie coachował w temacie “jak sobie radzić z bólem egzystencjalnym”.
Rozwój osobisty oznacza wchodzenie w jakiś proces zmiany związany z konkretnym zagadnieniem. Jego elementami są uczenie się, wykonywanie postępów, opracowanie sposobu radzenia sobie z problemem i zaaplikowanie go w życiu. Takie procesy nie mają miejsca przy okazji medytacji zazen.

Emilia: Wspomniałaś, że medytacja była ciężka – pełna złości i żalu… Mimo to wydajesz się zadowolona. Czy to nie sprzeczność?
Edyta: Medytacja to jeden z elementów pobytu w klasztorze. Trudno oczekiwać, że ktoś, kto po raz pierwszy ma z nią do czynienia w takim wymiarze, czyli codziennej, wspólnej z mnichami praktyki, nagle zostanie mistrzem. Dlatego ta trudność medytacji w klasztorze jest dla mnie doświadczeniem oraz wnioskiem, że być może to nie jest medytacja dla mnie. A może jest, ale potrzebuję lepszego do niej przygotowania. Nie chcę traktować tego jak wyzwania i podchodzić do medytacji zazen z poziomu urażonych ambicji. Na pewno spróbuję jeszcze medytacji, chętnie też pojadę po raz kolejny do klasztoru, jeśli poczuję taką potrzebę.
Pobyt w klasztorze to były także wspólne posiłki, rozmowy, wspólna praca, nauczanie, czas dla siebie i ze sobą. To wszystko razem złożyło się na moje doświadczenie, nie sama medytacja. To doświadczenie było w pełni życiowe – przecież w życiu pewne rzeczy, chwile, momenty też są trudne, co nie znaczy, że życie samo w sobie nie może być satysfakcjonujące.

Emilia: Opowiadając o pobycie w klasztorze, mówisz, że dowiedziałaś się dużo o religii soto zen. A jednak nie jest to religia teistyczna. Dla mnie to zaskakujące. Skoro nie mówimy o Bogu, to jak określiłabyś sferę sacrum w tej religii?
Edyta: To bardzo trudne pytanie, na które mogę odpowiedzieć tylko na podstawie moich obserwacji i intuicji. Sfera sacrum w soto zen to człowiek. Wszystkie nauki i działania w tej religii dotyczą bycia dobrym dla wszystkich istot, traktowania ich z empatią i szacunkiem. Dlatego to człowiek jest w centrum uwagi.
Może w interpretacji pomoże jeszcze jedno zdanie, które usłyszałam podczas inicjacji do medytacji zazen: „Nie oczekujemy od was niczego. Oczekujemy tylko, że zostaniecie Buddą.” – powiedziane ze śmiechem. Jest oczywiście miejsce, w którym znajduje się posążek Buddy i w którym odbywa się medytacja zazen – dojo. Tam obowiązują pewne reguły, jak kłanianie się przed posążkiem przy wejściu, kłanianie się innym przed i po medytacji, zachowanie ciszy oraz sposób chodzenia – cichy, żeby nie przeszkadzał w przygotowaniu do medytacji. Są też ceremonie, jedną z nich jest forma jedzenia śniadania. Ale ceremonie i zachowanie w dojo mają na celu nic innego, jak praktykowanie bycia w tu i teraz i praktykowanie uważności na innych ludzi. Dlatego nie postrzegam ich w kategorii sacrum, bo są przecież w swoim wymiarze po prostu użytkowe.

Emilia: Jakie są główne zasady soto zen?
Edyta: Główne zasady zen to czynić dobro, nie czynić zła i robić to dla pożytku innych istot. Mam wrażenie, że to uniwersalne prawo, obecne w każdej kulturze i religii. Soto zen stawia na praktykę czyli realizowanie tego prawa w życiu codziennym.
W byciu dobrym przeszkadzają nam trzy trucizny: chciwość, nienawiść i ignorancja. Uważność ma nas wyczulić na moment, w którym nasze działanie jest umotywowane jedną z nich i pozwolić nam podjąć decyzję o podjęciu innego działania lub niepodjęciu tegoż działania. Medytacja zazen ma na celu obudzenie współczucia, które staje się motywacją do właściwego działania.

Emilia: Mówisz o trzech truciznach, które nie pozwalają na bycie dobrym. Sądzę, że rozumiem, czym jest chciwość i nienawiść, ale jak mam rozumieć ignorancję?
Edyta: Mam wrażenie, że ignorancja to jeden z największych grzechów naszych czasów. „Nie bądź obojętny” – to ważne wezwanie, które ostatnio przewinęło się przez przestrzeń społeczną. W moim odczuciu właśnie tym jest ignorancja – obojętnością na krzywdę czynioną innym. Strachem przed wyrażeniem sprzeciwu. Świadomością, że naszym działaniem wyrządzimy komuś krzywdę i podjęciem tego działania. Stawianiem siebie i swoich potrzeb na pierwszym miejscu, bo inni powinni zadbać sami o siebie i to nie moja sprawa. Dla mnie ignorancja to udawanie, że dobro innych mnie nie dotyczy. No i brak empatii, wrażliwości.

Emilia: No, dobrze, ale jaką rolę właściwie pełni medytacja w soto zen? Czy nie wystarczy mi wysłuchanie nauk i przyjęcie ich za swoje?
Edyta: Nie mam poczucia, że soto zen chce, aby ktokolwiek przyjmował ich nauki „za swoje”. Nauczanie soto zen odwołuje się do uniwersalnych praw, a nawet do dekalogu. Te nauki są proste i zrozumiałe dla każdego, nie odniosłam wrażenia, żeby stały w sprzeczności z jakąkolwiek religią. Priorytet czynienia dobra jest chyba fundamentalny dla wszystkich religii, jak również dla ładu społecznego.
Medytacja zazen ma na celu sprowadzić umysł na właściwe tory – żeby nie był zbyt pobudzony ani zbyt ospały, śniący na jawie. Kiedy nam się to uda, osiągamy w umyśle pustkę, która implikuje uważność w działaniu na co dzień i w realizowaniu priorytetu dobra. Właściwie tylko tyle i aż tyle.

Emilia: Gdybyś miała podsumować swój pobyt w klasztorze i powiedzieć, co przede wszystkim wyniosłaś z tych pięciu dni, to co by to było?
Edyta: Wiesz co, jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, przede wszystkim przestałam się czuć jak idiotka z moją nieustanną potrzebą czynienia dobra, z której wynika myślenie o wszystkich i wszystkim. To cecha ludzi nadwrażliwych, którym zazwyczaj jest dość ciężko żyć w świecie, który nade wszystko celebruje ego, a ja jestem taką osobą. Pośród mnichów poczułam się jak „wśród swoich” i poczułam, że skoro rzesze ludzi stawiają od tysięcy lat czynienie dobra jako priorytet i są w stanie bez płaczu, zgrzytania zębów i osobistego cierpienia po prostu to dobro robić, będąc przy tym radosnymi i szczęśliwymi ludźmi, to nie jestem jakąś kompletną frajerką i jednostką oderwaną od rzeczywistości.
Ale też pobyt w klasztorze dał mi spory wgląd w siebie i możliwość weryfikacji tego, co i dlaczego robię w życiu. Taki wgląd nie coachingowy, ale z poziomu serca i wartości. Zyskałam więc trochę nowej wiedzy o sobie, o zapomnianych, a dobrze wyuczonych przez trening społeczny w młodości zachowaniach, które nie są moje, ale odruchowo je wykonuję w reakcji na odpowiednie bodźce. Dobrze o nich wiedzieć, żeby je odpuścić.
No i posklejała mi się dusza po odejściu mojego kociego przyjaciela. Nie rozważałam tego tematu, nie szukałam odpowiedzi na pytanie: „Dlaczego?”. Po prostu, jak w japońskiej technice kintsugi czyli sklejania złotem potłuczonej porcelany – moja dusza została posklejana dobrem.

Emilia: Dziękuję Ci serdecznie za tę rozmowę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *