W zeszłą sobotę byłam na milondze w Toruniu i zaczepiła mnie znajoma, z którą widuję się rzadko, bo ona z Bydgoszczy, a ja z Warszawy. I mówi do mnie: „Ty, jak widzę [że niby na facebooku], promujesz slow-life!” Tom się stropiła nieco. Bo mindfulness to nie całkiem slow-life. Bo bywają okresy w życiu, kiedy się nie da inaczej tylko pędem, a wtedy uważność przyda nam się potrójnie. No ale… z drugiej strony… jednak trzeba zwolnić, żeby pozwolić sobie na bycie w chwili obecnej… To wszystko przemknęło mi przez głowę, ale powiedziałam jedynie: „Tylko deklaratywnie niestety…” „Dlaczego deklaratywnie?” – spytała i wydawało mi się, że jest nieco zawiedziona tą odpowiedzią.

A ja rzeczywiście ostatnio ganiałam jak chomik w kołowrotku i wiecie co? To nic nie dało. Taki prztyczek w nos… a nawet całkiem solidny kopniak od życia, przypominający, że człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi. I kiedy już wpadłam na ścianę bezsilności, posmuciłam się, pozłościłam, pobyłam ze swoją frustracją, kiedy już przytuliłam wszystkie te emocje w sobie i otarłam łzy, powiedziałam: „Dosyć tego zachrzanu.” No i – jak już wiecie – pojechałam sobie z M. na milongę do Torunia tańczyć tango godzinami i nie myśleć o niczym. Ale jakoś to, co powiedziała ta tanguera z Bydgoszczy, dało mi do myślenia, na ile jestem autentyczna. I obiecałam sobie, że nie tylko zwolnię (ostatnio nawet na poduszce medytacyjnej miałam wrażenie, że gdzieś biegnę!), ale i pozwolę sobie podoświadczać różnych sposobów na relaks. A kilka dni później zadzwoniła do mnie Ania i powiedziała, że zwolniło jej się miejsce na warsztacie jogi nidra i spytała, czy nie chcę przyjść. Ha! Pewnie, że chcę!

Joga nidra – co to takiego?

Joga nidra ściga mnie od jakiegoś czasu. Może się to Wam wydać zaskakujące, bo większość z Was pewnie w ogóle o czymś takim nie słyszała. Jej twórcą jest Swami Satyananda Saraswati z Bihar School of Yoga, a w Polsce promuje ją prof. Lesław Kulmatycki z wrocławskiego AWF. Tak się składa, że jego „wielbicielami” są właściciele szkoły jogi Halasana w Babicach, gdzie przez jakiś czas prowadziłam zajęcia mindfulness. I kilkakrotnie przysyłali mi zaproszenia na warsztaty z profesorem. Z których ja kilkakrotnie nie korzystałam. Ale byłam zaintrygowana, zwłaszcza odkąd przeczytałam na ich stronie wywiad z profesorem Kulmatyckim. Bo joga nidra jest zestawem ćwiczeń fizycznych, praktyk oddechowych oraz wizualizacji, które prowadzą do głębokiej relaksacji. Ciekawe jest jednak, że ta relaksacja nie jest celem samym w sobie – zrelaksowany umysł może nam odsłonić swoje wzorce działania. A skoro obserwujemy umysł, to już wchodzimy w rejony medytacji. „Joga nidra nie jest hipnozą czy ezoterycznym ćwiczeniem, którego celem jest dostarczenie nam wyjątkowych i ekstatycznych przeżyć. Joga nidra nie jest rodzajem ucieczki od realnych obowiązków i realnego świata. Joga nidra nie jest też żadną osobną szkołą czy rodzajem jogi. Joga nidra jest jedynie metodą, która jest pomocna w zainspirowaniu w sobie procesu introspekcji i pasywnej uważności. Jest rodzajem logicznego zestawu fizycznych i psychicznych ćwiczeń, które prowadzą nas do wyciszenia i pełniejszego poznania siebie. […] Czasami jest porównywana do wewnętrznej podróży, która polega na obserwacji i doświadczaniu tego wszystkiego, co w danej chwili pojawia się w obrębie ciała, umysłu i ducha.” – pisał profesor Kulmatycki w artykule o intrygującym tytule: „Joga nidra – cudowna sztuka niedziałania.”. Brzmi znajomo? „Pachnie” mindfulness? No, jasne!

No i jak było?

Zaskakująco. 🙂 Zajęcia prowadziła Anna Marchlik – psycholog, terapeutka, coach i joginka (absolwentka studiów podyplomowych „Joga i relaksacja” na warszawskim AWF, gdzie miała zajęcia m. in. z prof. Kulmatyckim). Znam Anię już kilka lat i wydawało mi się, że wiem, jak może prowadzić zajęcia. Mimo to nieustannie byłam zaskakiwana i odkrywałam kolejne swoje przyzwyczajenia i automatyzmy.

Asany. Bardzo łatwe, ale takie jakieś nietypowe. I gdybym sama miała układać zestaw pozwalający się zrelaksować, to na pewno pomyślałabym o zupełnie innych. Co wcale nie znaczy, że te były nieskuteczne. Było nawet kilka ćwiczeń na… mięśnie brzucha, ale takich dla ludzi, bo nawet ja je zrobiłam. Ania coś wspominała we wstępie, że ten zestaw pozycji pozwala m. in. pozbyć się gazów… To chyba te ćwiczenia miała na myśli. 😉

Ćwiczenia oddechowe. Tutaj moc relaksacyjną oraz koncentracyjną czułam bardzo mocno. Nigdy nie uczestniczyłam w żadnej sesji pranajamy i to chyba był błąd. Zastanawiam się, czy takiej mikrosesyjki nie wprowadzić sobie przed codzienną medytacją siedzącą.

Właściwa relaksacja. Tu się dopiero zaczęło. To była godzinna sesja. Serio. Godzinę leżałyśmy na matach bez ruchu. Ekspresowe skanowanie ciała, czyli uważność na bodźce fizyczne. W innej kolejności niż w kursie MBSR, więc mój wytresowany umysł szalał, a ja z rozbawieniem obserwowałam, jak przy przechodzeniu uwagą z prawej strony na lewą i z powrotem moje gałki oczne przesuwają się pod powiekami we „właściwą” stronę. Potem równie szybkie ćwiczenie poczucia ciężkości ciała, jego ciepła, ciepła splotu słonecznego i chłodu na czole – jeśli znacie trening autogenny Schultza, to to ćwiczenie je przypominało, tyle że było w pigułce. Czy bodyscan, czy trening autogenny przynoszą poczucie relaksu i rozluźnienia – a tu miałyśmy aż dwa w jednym! Wreszcie zaczął się etap wizualizacji, co jest kluczowe dla obserwacji, co tam się w tej mojej głowie dzieje, kiedy odpuszczę kontrolę. Ania tłumaczyła mi wcześniej, że profesor Kulmatycki proponuje różne wizualizacje – ona zastosowała obraz naszej świadomości jako pokoju. Generalnie jestem mało podatna na wizualizacje i także podczas tego ćwiczenia moje obrazy były a to mało wyraźne, a to szybko rozsypywały się w proch lub zmieniały w coś innego. Nie umiem też włączać pozostałych zmysłów w doświadczanie wyobrażeń. No, czasem uda się jeden, np. powonienie lub słuch. Ale w sumie… czy we śnie nie bywa podobnie? A umysł podczas sesji jogi nidra jest w stanie pomiędzy czuwaniem a snem. Co ciekawe, chociaż większość tych obrazów nie była (jak mi się zdaje) w żaden sposób symboliczna, niektóre towarzyszyły mi potem – bardzo wyraźne! – przez cały dzień. Teraz też! Np. obraz kwitnącego sadu… Albo drogi do lasu. I bardzo mi się to podoba. Ale jak podświadomość, to podświadomość. Nie wiesz, co ci przyniesie… Ania mówiła o tym jasno na początku sesji, że mogą się wyłonić różne obrazy i emocje. A mnie się uruchomiła żałoba. Prawie rok od śmierci Mamy zaczęłam szlochać, bo zobaczyłam jej twarz. Ech… widocznie jeszcze nie wszystko zostało należycie wypłakane. Po prostu.

Po zakończonej sesji byłam rzeczywiście pełna energii i czułam się zrelaksowana. I baaaaardzo wdzięczna sobie, że przytomnie nie skorzystałam z ostatniego zaproszenia z Halasany, bo byłam wtedy akurat w świeżej żałobie i coś mnie tknęło, że to jednak nie dla mnie na teraz. Piszę o tym otwarcie trochę tytułem ostrzeżenia: zobaczenie tego, co kryje się za drzwiami naszej świadomości może być bardzo uwalniające. ALE tylko pod warunkiem, że jesteś zasadniczo osobą stabilną emocjonalnie. Czyli także nie przeżywasz jakiegoś ostrego kryzysu. Wydaje mi się to niezwykle istotne, żeby dbać o siebie w każdej sytuacji – nawet wtedy, kiedy chcemy się zrelaksować. Tak, mam świadomość, że poprzednie zdanie nie brzmi logicznie. Ale zrozumcie mnie dobrze. Po prostu nie każdy typ relaksacji będzie odpowiedni dla każdego na każdym etapie jego życia.

A Ty? Brałaś/-łeś może kiedyś udział w sesji jogi nidra? I co? Jakie wrażenia? A jeśli nie, czy sądzisz, że to mogłaby być dobra forma relaksacji dla Ciebie?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *